Witajcie kochani. Co u was słychać? Nie mam na razie jak
naprawić swojego komputera. Cóż, przegrzewa się więc jestem w stanie napisać
maksymalnie trzy strony dziennie, oczywiście jeśli wena mi dopisuje, a ostatnio
coraz rzadziej to się zdarza. Cóż. Dzisiaj zapraszam was na miniaturkę.
Osobiście uważam, że to mój najlepszy pomysł! Chciałabym poznać również wasze
zdanie. W takim razie, do dzieła.
Miniaturkę chciałabym zadedykować Żanecie. Jest moją stałą
czytelniczką. Była ze mną wtedy gdy jeszcze pisałam na facebooku, a teraz
zgodnie z moją wolą, gdy opowiadanie zostało całkowicie przeniesione na bloga,
ona również ciągle czytuje moje fanfiction. Pozdrawiam Cię serdecznie kochana i
życzę miłych chwil w moim, krótkim dziełem.
Miniaturka: Nemezis
Jako młody chłopak znalazłem swoją pasję. Malarstwo. Czułem, że właśnie to będzie mym powołaniem.
Co z tego, że byłem czarodziejem? Nie dawało mi to pełnej satysfakcji w życiu. Jedyne, co chciałem czynić z pomocą magii, wiązało się z pogwałceniem praw ustanowionych przez
ministerstwo magii.
Przełknąłem głośno
ślinę. Przeklinając pod nosem, zamoczyłem pędzel w niebieskiej farbie.
Nadchodził powoli czerwiec, leniwe dni ciągnęły się w nieskończoność, a ja
miałem ochotę tylko i wyłącznie na tworzenie. Przede mną egzaminy pod koniec
piątej klasy. Westchnąłem. Popatrzyłem na wciąż nagie płótno. Najtrudniej jest
zacząć, potem idzie mi zdecydowanie lepiej. A tak właściwie co chciałem
namalować?
— Będziesz tu
siedział całą sobotę? — zapytał mój współlokator. Kiwnąłem w odpowiedzi głową. Używanie
zbędnych słów, aby wyrazić jaką rzecz, nie leżało w mojej naturze. Im mniej się
mówi, jest się bardziej interesującym, przynajmniej ja tak uważam. Niebieskooki
chłopak spojrzał przez moje ramię. Nierozpoczęte dzieło było widocznie dla
niego intrygujące. Zacmokał kilka razy, odwrócił się ode mnie. Najbardziej w
świecie nienawidziłem, gdy to robił. Momentalnie moje ręce pociły się i miałem
wielka ochotę zdzielić go z liścia w twarz. Zawsze udawało mi się powstrzymać,
całe jego szczęście. Zacisnąłem mocno wargi, tak, aby nie przedostał się przed
nie żaden nieproszony dźwięk.
— Czyżby opuściła Cię
twa nemezis? — zakpił. Tylko raz wspomniałem o tym i do tej pory żałuje.
Któregoś dnia po
prostu siedziałam tak, jak teraz. Wpatrywałem się intensywnie w ścianę. Opuściło
mnie wtedy natchnienie. Byłem bodajże w trzeciej klasie Hogwartu.
Dormitorium zmieniało tylko swoją nazwę, a nie położenie. Dzięki temu
zabiegowi czuję się, jakby to było wczoraj.
Wracając do mojej opowieści. Siedziałem i nic
twórczego za nic w świecie nie chciało urodzić się w mojej głowie.
Przeciągnąłem się i dałem za wygraną, znowu. Od pewnego czasu moje pracy były
bez wyrazu. Brakowało im tego czegoś, co inni nazwaliby geniuszem. Właśnie po
tym poznaje się największych twórców minionego wieku, a ja dalej tkwiłem w
swoim małym, zaczarowanym świecie szkiców.
Zagryzłem wargę .
Niestety za mocno. Krew delikatnie musnęła mój język, a następnie podniebienie.
Niemożliwe. Kompletna pustka. Beznadziejność tej sytuacji sprawiała, że uśmiech
nie gościł na mojej twarzy. Chodzi mi oczywiście o taki prawdziwy uśmiech. Wymuszonym
posługiwałem się codziennie, co z resztą stało się moim nawykiem i
przekleństwem. Nigdy, przenigdy nie byłem pewny, czy moje uczucia są prawdziwe
czy jednak to fikcja. Mieszało mi się w głowie. Kompletnie zwariowałem,
przynajmniej w swoim odczuciu. I właśnie wtedy wszystko się zmieniło.
Tego dnia
postanowiłem, że pójdę spać wcześniej. Pokój wspólny Slytherinu pękał w szwach,
a ja nie miałem ochoty dzielić się z innymi swoimi problemami. Po prostu najlepiej było mi samemu. Nie przywiązywałem się nigdy do ludzi. I tak, i tak by
odeszli, prawie jak mój ojciec od mojej matki. Ona z resztą nie była lepsza.
Czarownica, która zapragnęła mugolskiego szlachcica. Okropne. Nie wiem, jakim
cudem ten człowiek uległ kobiecie. Widziałem go, raz jedyny. Jesteśmy jak dwie
krople wody. Odrobinę go przerosłem, ale jednak to ciągle widok swojego ojca w
sobie. Od tamtego czasu lustro w moim dormitorium nie ma prawa bytu. Oglądanie
cały czas tych samych rysów twarzy, ten jasnoniebieski kolor oczu, nie mogłem
tak dalej. Nienawidziłem go, a byłem do niego podobny. To nie tak miało
wyglądać. Kiedyś dostanie za wszystko, co zrobił mnie i mojej matce. Chociaż jej
nie znałem, mam poczucie, że ucieszyłaby się z mojej zemsty.
Położyłem się na
łóżku, delikatnie zapadłem się w materac. Uwielbiałem przebywać w zamku, był
dla mnie jak najprawdziwszy dom. Dom, którego nigdy nie miałem. Przecież
podczas wakacji mieszkam w sierocińcu, to nic ciekawego. Mugolskie dzieci
sprawiają, że czuję się inny, wyrwany ze swojej rzeczywistości, która zupełnie
nie pasuje do mojego stylu bycia, charakteru.
— Riddle, spać
idziesz? — to osoba wspomniana wcześniej, mój współlokator. Mruknąłem coś w
odpowiedzi i odwróciłem się plecami do chłopaka. Zasunąłem szybkim machnięciem
różdżki kotary. Chciałem być sam, tak ciężko to zrozumieć?
— Dobra, jak chcesz.
Dzisiaj będziemy późno i możemy zachowywać się głośno, nie miej mi tego za złe
— usłyszałem jeszcze zza materiału, a następnie kroki skierowały się ku
drzwiom, które zaraz potem zamknęły się z trzaskiem.
— Ciebie też
nienawidzę — powiedziałem pod nosem. Cóż, to prawda. Nie przepadałem za ludźmi,
byli wstrętni. Jedni tak obrzydliwi, że aż mnie skręcało na ich widok.
Szczególnie źle patrzyłem na Gryfonów. Ci naprawdę mieli tupet.
Teraz, jako
prefekt, mogę ich karać, kiedy mi się podoba, jednakże wtedy, gdy uczęszczałem do trzeciej klasy, oni byli ohydnie nieznośni i nie widzieli sensu w tym, co czynię.
A co robiłem? Uczyłem się idealnie, przy nich moje wypracowania były pustymi
pergaminami. Szczyciłem się swoją nienaganną inteligencją. Nawet sam dyrektor
od razu zauważył we mnie potencjał. Dippet należał do grona osób, które
wierzyły mi we wszystko, co powiedziałem. Mogłem kłamać jak z nut, a on i tak by
to łyknął. Był jak żaba czekająca na muchę, przyjmował ją w każdej postaci. Co
innego, patrząc na nauczycieli. Lubili mnie i cenili, poza jednym. Albus
Dumbledore traktował mnie jak wszyscy. Warto wspomnieć, że to on rekrutował
mnie do szkoły i że to on przyszedł do mnie z listem. Wytłumaczył, jak dostać
się na peron, z którego odjeżdża pociąg do szkoły i jak trafić na ulicę
Pokątną. Możliwe, że już wtedy znał moje złe zamiary, wykorzystywałem magię do
czynienia zła. Nie dlatego, że chciałem. Ja tego pragnąłem całym sercem i
duszą. Do czasu. To on posadził mnie przed płótnem pewnego dnia w pierwszej
klasie. To on kupił mi wszystkie przybory malarskie, a nawet załatwił mi
podczas wakacji naukę rysunku. Byłem mu wdzięczny, oczywiście z jednej strony.
Z drugiej zaś wiedziałem, że na siłę odciąga mnie od czarnej magii, której
pożądałem.
Moje ciało robiło
się coraz cieplejsze. Wreszcie gdy nakryłem się kołdrą, mogłem ze spokojem
stwierdzić, że jest idealnie. Mogłem zatopić się w krainie snów, potrzebowałem
tego. Czułem, że rozkoszne majaki pojawiają się przed moimi oczami, a oczy
powoli przykrywa wachlarz rzęs. Spałem. Czekałem na to tak długo i wreszcie mogłem się pogrążyć w swoich marzeniach. Prawie zawsze śnił mi się idealny
obraz. Widok z Hogwartu, tak, chciałem to namalować. Dom, to właśnie było moją
inspiracją wtedy. Do czasu, właśnie ten sen zmienił moje obliczę.
Spałem jak zabity,
rozkoszując się swoją senną sławą, pieniędzmi i przede wszystkim ambicją oraz wytrwałością w dążeniu do celu. Byłem uwielbiany, a jedyne, czego mi brakowało, to kobieta. I właśnie ona pojawiła się tuż przede mną.
Była banalna dla
kogoś, kto wiedział ją po raz pierwszy. Nie grzeszyła urodą, jednakże w jej
oczach kryło się coś godnego zapamiętania. Patrzyć mogłem na nią wiecznie.
Burza loków na jej głowie, proste zęby, mleczne, jak czekolada, oczy. Zamarłem w
zachwycie, nawet nie wiedziałem, jak się zachowuję w swoim realnym świecie.
— Tom, wstawaj,
zaśliniłeś całą poduszkę — ten głos wyrwał mnie z moich marzeń. Prychnąłem
niezadowolony, nie otwierałem jeszcze oczu. Miałem nadzieję, że chłopak sobie
pójdzie, a mnie jeszcze porwie sen.
— Wstawaj, jest
godzina ósma, spóźnisz się na śniadanie — na te słowa jęknąłem w duchu. Nie
mogę opuścić posiłku, bo potem będę chodził aż do lunchu głodny. Zwlokłem swoje
zwłoki z łóżka. Wiedziałem, że na twarzy kolegi pojawił się kpiący uśmieszek.
— Coś fajnego ci się
śniło? Wyglądałeś na bardzo zadowolonego — mówił przyciszonym głosem. Postanowiłem nie zwracać na niego uwagi. Już wcześniej wspominałem, że jego
osoba niezwykle mnie irytuje. Pozostanie neutralnym graniczyło z cudem, a ja
przecież jestem od tego, aby te cuda się działy.
— No powiedź, nie
bądź taki — dalej zachęcał mnie do rozmowy, której nie chciałem z nim
przeprowadzić. Małego tego, nie chciałem z nikim poruszać tak delikatnego
tematu. Kobieta, młoda i interesująca, uśmiechnąłem się. Ten gest, całkiem
niekontrolowany, sprawił, że musiałem doznać więcej kpin ze strony
współlokatora.
— Może dziewczyna, Riddle? Jeszcze żadnej nie miałeś w porównaniu do innych — wypiął dumnie pierś
i popatrzył na mnie. Nie interesowały mnie dziewczyny, szczególnie te z naszego domu. Były głupie, to raczej za mało, aby stwierdzić, że ich inteligencja poszła
w las zbierać grzyby. Nie lubiłem ich po prostu.
— Nawet jeśli, nie
sądzę, żeby to była twoja sprawa. — Zakładając skarpetki na swoje lodowate
stopy, zdałem sobie sprawę, że za dużo powiedziałem. Zarumieniłem się lekko.
Nie patrząc na chłopaka, wyszedłem z pokoju. I właśnie tak rozpoczął się ten
dramat. Codziennie musiałem wysłuchiwać jego komentarzy pod moim adresem.
Właśnie tak zrodziła się we mnie agresja i chęć zemsty, przysiągłem sobie, że kiedyś dostanie za wszystkie krzywdy, które mi wyrządził. A potem? A potem
pojawiały się tylko i wyłącznie wizję. Rysowałem, malowałem jak najęty. Prawie
nie starczało mi czasu na naukę. Nie przejmowałem się jednak, wreszcie
tworzyłem coś na miarę swoich umiejętności, które posiadłem dawno temu. Śmiałem
się, że może to jedyna umiejętność, którą zostawiła mi matka przed śmiercią, a
tak naprawdę kompletnie nic nie wiedziałem o Meropie. Tak, nazywała się Meropa.
Pochodziła z rodu, który wywodził się z prostej linii od Salazara Slytherina,
jednego z założycieli szkoły. Możliwe, że właśnie dlatego tutaj czułem się jak
u siebie.
— Twoje prace, Tom…
Stają się coraz lepsze — pochwalił mnie Albus Dumbledore. Wiedziałem, że tak
naprawdę jest szczęśliwy. Odepchnął mnie od czegoś, co mogło być życiowym błędem
i wcale nie używał do tego siły. Posłużył się podstępem, który podchwyciłem.
Miało to złe i dobre strony. Z tej dobrej, mogę powiedzieć, że jestem w stanie osiągnąć
sukces światowy, nie tylko w świecie czarodziejów, jednak z drugiej, tej złej
strony… Marzenia o władaniu światem stawały się coraz bledsze.
I tak minęły mi dwa
lata. Dziewczyna, którą ochrzciłem imieniem Hermiona, nawiedzała moje sny tak
często, że gdy jednej z nocy się nie pojawiała, było mi smutno. Stała się dla mnie
natchnieniem i wyznacznikiem w życiu. Do czasu, oczywiście. Ten cholerny idiota
prowokował mnie do uczynienia czegoś strasznego, a ja powoli ulegałem tej
pokusie.
— Zamknij wreszcie tę mordę — warknąłem. Chociaż moje usta jeszcze przed chwilą były zaciśnięte, to
nie mogło mnie powstrzymać. Wstałem. Krzesło, na którym zazwyczaj siedziałem,
przewróciło się. Za szybko się podniosłem. Przekląłem cicho pod nosem.
Popatrzyłem na tę wredną kreaturę, której powoli spełzał uśmiech z głupkowatej
twarzy. Już teraz nie wyglądał na zachwyconego. Byłem od niego wyższy i masywniejszy.
Aktualnie wyglądało to, jakbym miał zamiar rzucić się na ucznia klasy drugiej.
Teraz ja mogłem na spokojnie się uśmiechać i patrzeć na niego z góry.
— Chcesz coś jeszcze
powiedzieć? — zapytałem niewinnym tonem. W odpowiedzi pokręcił przecząco głową.
— Nie słyszałem —
dodałem z naciskiem. Chłopaka chyba wiele kosztowało, zanim mi odpowiedział. Musiał
się długo przełamywać, zanim coś powiedział.
— Przepraszam, nic
nie chcę już powiedzieć. — Gdy tylko wymówił te słowa, rzucił się w kierunku
drzwi. Zniknął za nimi tak szybko, że nie zdążyłem zareagować.
— Genialnie —
mruknąłem do siebie. Wreszcie dostałem coś za te wszystkie lata kpin z jego
strony. Ha! Udało się. Nie musiałem znosić jego gęby. Zapewne już poleciał z
płaczem do profesora Slughorna o przeniesienie do innego dormitorium. Cieszyło
mnie to. Wiedziałem, że tej osobistości nikt nie uwierzy w moją winę. Byłem
przecież idealnym uczniem, prefektem. Zapewne za rok, bądź dwa zostanę też
prefektem naczelnym szkoły. O to było warto się starać, a takie sytuacje nie
zaszkodziły mi ani trochę.
Spojrzałem przed
okno. Słońce powoli wlewało się do sypialni. Założyłem pospiesznie buty i
wyszedłem z pomieszczenia. Zszedłem po spiralnych schodach i spojrzałem na
wypełniony uczniami pokój wspólny. Nie za bardzo wiedziałem, dlaczego zebrała
ich się tutaj taka ilość.
— Czytałeś tę legendę
o dziedzicu Slytherina? — zapytał jakiś szóstoklasista. Pokręciłem przecząco
głową. Co właściwie się tutaj dzieje?
— Ja słyszałem.
Podobno nasz kochany założyciel zostawił w zamku ukrytą komnatę, która pozwoli
nam pozbyć się wszystkich szlam — dodał z uśmiechem uczeń ostatniej klasy.
Stałem jak sparaliżowany. Dziedzic Slytherina? Uśmiechnąłem się pod nosem. Kto
inny, jak nie ja, mógł sobie na to zasłużyć?
— Tak, ale z tego, co
udało nam się ustalić, wszyscy z ostatniego rodu, w którym płynęła krew
Salazara, wymarli — powiedziała jedna dziewczyna zza książki. Przyjrzałem się
jej uważnie. Właśnie tkwiła w paskudnie napisanym podręczniku do transmutacji.
— Wielka szkoda — skwitowałem.
Nie miałem pojęcia, że takie poruszenie wywoła ta legenda. Właśnie, legenda.
Nikt nie wiedział, gdzie znajduje się wejście do komnaty tajemnic, nikt. Nawet
ja nie zdawałem sobie sprawy, że mogę coś poczynić aby świat został uwolniony
od plugawych szumowin.
Wszedłem do Wielkiej Sali. Jak zwykle panował w niej miły nastrój. Większość nauczycieli
siedziała przy stole, jedząc owsiankę, a spora część uczniów wymieniała między
sobą spostrzeżenia tuż przed egzaminami. Uśmiechnąłem się delikatnie. Zawsze
zostawiają wszystko na ostatni moment. Ciekawe, czy z mojego rocznika ktoś
będzie musiał zostać na drugi rok w tej samej klasie.
Nie miałem jednak
czasu na takie rozmyślania. Usiadłem, zjadłem, co było pod ręką. Tosty z
marmoladą mi wystarczyły. Spojrzałem jeszcze przelotnie na dyrektora Dippeta. W
chwili, w której mnie zauważył, skłoniłem delikatnie głowę. Następnie wstałem i
popędziłem z powrotem do lochów. Wchodząc do pomieszczenia głównego mojego
domu, nie wiedziałem, że rozmowa, której skrawki słyszałem wcześniej, tak się
rozwinie.
— Przecież ci mówię,
że ten ród wygasł! — krzyczała dziewczyna, która jeszcze pół godziny temu była spokojna i opanowana. Widocznie zbyt długie wyrażanie swojej racji zdenerwowało ją do tego stopnia, że miała ochotę kogoś zabić.
— Ja i tak wierzę, że
pojawi się jeszcze dziedzic. Koniec ze szlamami, czas wreszcie, aby rody czyste,
bez domieszek mugoli, mogły cieszyć się sławą w pełnej krasie. — Zawtórowało mu wiele osób, które podniosły różdżki w hołdzie. Nie wiedziałem, kim jest ta
osoba. Zaciekawiony jednak przysiadłem na wolnym fotelu i przysłuchiwałem się
dalszemu przebiegowi sytuacji.
— To czekaj.
Prawdopodobnie nigdy to nie nastąpi. Nikt nie znalazł komnaty przez tysiąc lat,
a ty myślisz, że teraz ktoś sobie od tak przyjdzie i ją otworzy? To wątpliwe —
mruczała, a jej oczy wysyłały błyskawice w kierunku chłopaka. Ten jednak nie
przejął się zbytnio jej stanowiskiem. Siedziałem i dalej śledziłem.
— Zobaczymy jeszcze —
mruknął, a następnie odszedł. Wiele osób jęknęło. Zapewne dla nich
rozrywka się skończyła, co oznaczało, że musieli znaleźć inne zajęcie o tak
wczesnej porze w niedziele.
— A ty co myślisz? —
zapytała mnie dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie. Dopiero teraz zdałem sobie
sprawę, że siedzi tak blisko mnie. Była ona prefektem Slytherinu, oczywiście
jak i ja. Nie była jednak tak zachłanna na to stanowisko, jak ja. Nie
spodziewała się, że opiekun naszego domu ją wybierze, dlatego też jej służba dawała wiele do życzenia.
— Kto wie? — odparłem
lodowatym tonem. Ciekawe, dlaczego tak zareagowałem. Nie skomentowała jednak.
Miałem szczęście, że pozostawiła to bez komentarza. Zacząłem się zastanawiać, co
mogę ze sobą zrobić. Nie miałem najmniejszej ochoty zostać w tym miejscu,
musieliby mnie chyba przywiązać do tego fotela.
— To ja idę —
spojrzałem jeszcze raz na piątoklasistkę, która tylko skinęła mi głową. Dopiero
w pokoju odetchnąłem z ulgą. Znowu byłem sam, jednakże tylko fizycznie. Miałem
taki mętlik w głowie, jak nigdy. Komnata tajemnic, komnata tajemnic. I ciągle,
komnata tajemnic. Nie mogłem nic uczynić, wciąż pojawiała się przede mną wizja
zabicia mugolaków.
— Cholera —
przekląłem. Miałem wielką nadzieję, że uda mi się usiąść i coś namalować.
Podniosłem z podłogi przewrócone krzesło, usiadłem na nim chwilę potem.
Patrzyłem na płótno z odrazą.
— A co ty byś
zrobiła, Hermiono? — Zamknąłem oczy. Wiedziałem, że właśnie wtedy, gdy to
uczynię, zobaczę ją w pełnej krasie. Nie pomyliłem się. Stała i wyciągnęła ku
mnie dłoń, którą pochwyciłem bez cienia wątpliwości.
Zawsze w moich
wyobrażeniach była starsza ode mnie, lecz z wiekiem coraz mniejsza różnica nas
dzieliła. Mogłem na spokojnie teraz powiedzieć, że była ode mnie rok,
ewentualnie dwa, starsza. Nie przejmowałem się tym ani trochę. Dla mnie była
żywą osobą, z którą mogłem porozmawiać w swojej podświadomości.
— Czekałam na ciebie,
już myślałam, że nie przyjdziesz — Moje serce skakało to tu, to tam. Nie wiem
dlaczego, kompletnie nie znam się na uczuciach, a podobno to jest miłość.
Kochać kogoś, to prawdopodobnie nie istnieje. Naprawdę… Jestem idiotą.
— Zawsze przychodzę,
wiesz o tym doskonale, kochana. — Posłałem jej swój najszczerszy uśmiech, który
tak uwielbiała. Wiedziałem, że teraz jest już przekonana o moich czystych
intencjach.
— Co chcesz dzisiaj
namalować? — Zupełnie na mnie nie patrzyła. Pokazała mi kawałek płótna, który
do tej pory nie był umazany żadną farbą. Skrzywiłem się. Nie miałem zupełnie
pomysłu, co zrobić dalej.
— Nie mam pojęcia,
chciałem naszkicować coś, co będzie piękne i zarazem interesujące,
jednakże… Chyba nie jestem w stanie, pomyliłem dzień i godzinę, a może i nawet
rok. Moja wena odeszła — mruczałem jak wyliczankę. Nie chciałem jej zezłościć,
wiedziałem, po prostu wiedziałem, że w takich momentach była niezawodna. Spojrzała
na mnie swoim przenikliwym spojrzeniem.
— Narysuj mnie —
uśmiechnęła się promiennie, a ja w tej chwili otworzyłem oczy. Zapamiętałem
każdy możliwy szczegół. Jej usta, kształt twarzy, kolor oczu, gęste rzęsy.
— Masz rację —
szepnąłem, nie zdając sobie sprawy, że jestem obserwowany.
Rozpocząłem swoją
pracę, wytrwale, krok po kroku. Zaczynając od szkicu, kończąc na kolorach,
które co kilka sekund się zmieniały. Powoli powstawała kobieta, ale nie byle jaka. Moja nemezis, moja własna inspiracja, moja własna kobieta, która tylko i
wyłącznie ze mną chciała rozmawiać, z nikim innym.
Obejrzałem się za
siebie, od kilku godzin miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, jednak
pochłonięty pracą, której nie chciałem z resztą przerywać, nie odwróciłem się.
Pożałowałem tego koszmarnie.
— Jesteś jednak
stuknięty, gadałeś ze swoją cudną koleżaneczką? Ona istnieje? A może nie? — Znowu ta durna karykatura człowieka. Zerwałem się na równe nogi, odłożyłem
pędzle i farby. Podszedłem najbliżej, jak się dało, do chłopaka. Gromiłem go
spojrzeniem, ale tym razem wcale nie wyglądał na przestraszonego.
— Wynocha — syknąłem.
Nie zrobił jednak nic, co uznałem, że powinien. Zrobić coś o wiele gorszego, coś, czego nie planowałem w najgorszych snach. Szybkim i zwinnym ruchem wyjął
różdżkę i wycelował ją w moje farby. Chwilę później wybuchły, w całym
pomieszczeniu, w każdym możliwym miejscu, spoczywała farba.
— Coś ty, do cholery, zrobił? — Nie wierzyłem, nie mogłem. Moje dzieło, moja Hermiona została tak
zbeszczeszczona. Chłopak jednak zaśmiał się tylko i uciekł z miejsca zbrodni.
Upadłem na kolana, cały w farbie. Jedyne, co teraz chciałem, to zemścić się.
Miałem ochotę zabić tę szumowinę, która tak potraktowała moją pracę. Wstałem,
chwiejnym krokiem podszedłem do szafki nocnej, na której leżała moja różdżka.
Chwyciłem ją i machnąłem.
Cała farba w pokoju
zniknęła szybciej niż się pojawiła. Jedynie obraz wyglądał jakby przez pomieszczenie przeszło tsunami. Zakląłem głośno. Mimo tego, że powinienem być
grzecznym uczniem, jestem również człowiekiem, posiadam uczucia, które można
łatwo zwrócić przeciwko sobie.
— Zabije cię —
warczałem dalej, gdy brałem zniszczoną nemezis ze sobą. Powoli schodziłem
schodami na dół. Wyrzuciłem ją do śmietnika, który znajdował się w rogu salonu
Slytherinu, a następnie wyszedłem z niego. Dusiłem się przy tych osobach, nawet
oni nie byli godni mojego oblicza, mojej inteligencji i talentu. Prychnąłem.
Nienawidziłem ich tak bardzo, że moje ciało nie było w stanie tego okazać.
Nawet nie potrafię opisać tego zwykłymi słowami, po prostu jest to niemożliwe.
— Komnata tajemnic —
znowu ten głos, pojawił się w mojej głowie. Spojrzał przez ramię. Nikogo nie
było na korytarzu. Stwierdziłem definitywnie, że coś mi się przesłyszało i
poszedłem dalej. Im dalej byłem, tym głos się nasilał.
— Komnata tajemnic — powtarzał
co bądź. Zatkałem sobie rękami uszy, jednak to też nie pomagało. Rzuciłem się w
szaleńczy bieg, w mojej głowie wszystko pulsowało. Biegałem jak szaleniec, aż
wreszcie ustało. Stanąłem jak wryty. Byłem dokładnie przed łazienką dziewczyn
na drugim piętrze. Zdziwiłem się. Dlaczego akurat w tym miejscu zrobiło się
cicho? Tajemnica, kolejna. Pociągająca rzecz. Intryguję Cię i pcha prosto w
paszczę lwa. Nie omieszkałem nie spróbować.
Popchnąłem drzwi,
które otworzyły się z okropnym skrzypieniem tle. Nie podobał mi się ten dźwięk,
jednakże nie miałem wyboru. Przekroczyłem próg i moich uszu dobiegł dźwięk z
jednej z kabin. Jakaś dziewczyna musiała w niej siedzieć i porządnie wypłakiwać
oczy. Skrzywiłem się.
— Proszę stąd wyjść —
krzyknąłem. Kabina otworzyła się momentalnie i wyszła z niej dziewczynka.
Spojrzała na mnie czterema oczyma, które dalej były mokre od płaczu.
— Sam stąd idź.
— Nie mam takiego
zamiaru. Są na ciebie
skargi, nie pierwszy raz już tutaj płaczesz, a inne dziewczynki nie mogą przez
ciebie skorzystać z toalety. Zjeżdżaj stąd, zanim odejdę ci punkty — chyba
pierwszy raz mnie aż tak poniosło, na dodatek w kierunku tak młodej osoby.
— Nikt nie lubi
Marty, nawet ty nie chcesz jej polubić.
— Wyjdź stąd, masz
dosłownie pięć sekund na opuszczenie łazienki — zacząłem odliczać na palcach, a
ona pędziła do drzwi. Wyszła, a one zaskrzypiały za nią żałośnie. Zaśmiałem
się. Było mi zdecydowanie lepiej niż przedtem. Wyżyłem się. To piękne jak
wreszcie nie Ty jesteś ofiarą. Uwielbiałem tą uczucie wyższości nad innymi.
— Ciekawe, co tu jest
takiego, co mnie tutaj przywiodło — mówiłem do siebie. Nie spodziewałem się, że
zacznę to miejsce sprawdzać aż tak dokładnie. Obszedłem wszystkie kabiny,
jednak w nich nie było nic, co wzbudziłoby moją ciekawość. Następnie
skontrolowałem podłogę. Była cholernie brudna, ale nic poza tym. Wściekły na
siebie stanąłem przed jednym z kranów i puściłem z niego wodę. Ku mojemu
zdziwieniu wcale nie chciała lecieć. Odwróciłem kolejny obok, a woda leciała
prawidłowo. Zwróciłem wzrok na kran. Obejrzałem go dokładnie z każdej możliwej
strony aż wreszcie zobaczyłem TO!
Tego, co zobaczyły
moje oczy, nie dało się przedstawić. Na kranie został wyryty wąż, dokładnie
taki jaki jest w godle mojego domu.
— Wejście do komnaty
tajemnic, którego nikt nigdy nie odkrył ma być w łazience? Prawdę? — rozmowa
samego ze sobą dobrze mi robiła. Pozwalała mi się skupić dokładnie na wszystkim
co się wydarzyło wcześniej, to były takie słowne notatki. Czasem powiedzenie
czegoś na głos brzmi zupełnie inaczej niż w twojej głowie. Raz lepiej, a raz
gorzej.
— Wejście już mam,
ale co dalej? — Zamknąłem oczy. Nie siedziałem teraz przy swojej pracy, ale
liczyłem na to, że ją zobaczę. Tak bardzo pragnąłem właśnie w tej chwili, aby
powiedziała, mi co zrobić dalej.
— Otwórz się — Sam
głos, jej aksamitny głos rozlał się w moich bębenkach. Co to miało znaczyć
niby? Mam to powiedzieć, a samo się otworzy? W końcu raz się żyje.
— Otwórz się — Czekałem w skupieniu kilka minut, jednakże nic nie wskazywało na to, aby cokolwiek
miało się wydarzyć. Zagryzłem wargę, znowu poczułem krew w ustach. Niedobrze,
jestem tak blisko rozwikłania zagadki, a nie potrafię nic zrobić, aby otworzyć
ten cholerny zamek.
Kolejny raz
zamknąłem oczy, słuchałem uważnie, jakby od tego zależało całe moje przyszłe
życie. I tak zapewne będzie od tego zależeć.
— Inaczej, a się
otworzy — cicho zagrało w mojej głowie. Odrzuciłem wszystkie niepokojące myśli.
Skupiłem się na tym, co robię tu i teraz.
— Inaczej? A… Otwórz się — z moich ust zamiast
normalnego głosu zabrzmiał syk węża. Mało osób wiedziało o tym, że posługuje
się ich mową, a to wskazywało na moje pokrewieństwo z samym Salazarem. Błagałem, aby tym razem podziałało. Stałem jak wryty, patrząc, jak powoli otwiera się moja
przepustka do innego świata.
— Udało się —
pogratulowałem sobie głośno. Musiałem tylko zejść do ciemnego korytarza, co
uczyniłem bez żadnych wątpliwości. Cieszyłem się ze swojego osiągnięcia.
Kopuła nade mną
zamknęła się w chwili, gdy moje nogi dotknęły tunelu. Powoli podążałem przed
siebie, aż wreszcie stanąłem przed kolejnym znakiem. Ponownie skorzystałem ze
swojego daru.
— Otwórz się — używanie języka wężów
przychodziło mi bez trudno. Mogłem bez problemu przerzucić się z ludzkiego na
zwierzęcy. Gady rozumiałem, jak nikt inny. Zamarłem, moje marzenie się spełniło.
Wreszcie odkryłem to, czego nie udało się nawet największym czarodziejom i
dyrektorom przede mną. Czułem wielką satysfakcję, gdy wchodziłem do komnaty.
Zaopatrzony w posągi węzy i jeden wielki, którego usta wyglądały, jakby zaraz
miały się otworzyć. Stanąłem na środku, moja misja jednak nie dobiegła końca.
Czegoś mi tutaj ewidentnie brakowało, tylko czego?
— Przypomnij sobie
legendę, przypomnij sobie legendę — mruczałem pod nosem. Co właściwie tak było?
A właśnie, broń, broń, której będzie mógł użyć tylko sam dziedzic. Westchnąłem.
Jeśli mowa wężów przyczyniła się do mojego wejścia tutaj, zapewne pomoże mi
otworzyć również i tę pułapkę na mugolskie dzieci.
— Pokaż mi broń — spróbowałem tak. Nic.
— Wyjdź do mnie. — Nic z tego.
— Wyjdź do prawowitego dziedzica Slytherina i pomóż mi rozprawić się z
czarodziejami szlamowatej krwi. — Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu właśnie to
podziałało. Usłyszałem za sobą ruch. Odwróciłem się. Usta posągu otwierały się,
a z nich wypełzał powoli wielki wąż.
— Bazyliszek. No tak!
Zabija wzrokiem — dodałem niezwykle ucieszony. To było coś wspaniałego, nigdy
się tak nie ucieszyłem. To było dla mnie jak prezent, wiecznie oczekiwany i
wreszcie do mnie przyszedł.
— Czego ode mnie chcesz panie? — zapytał, patrząc prosto w moje oczy. Teraz rozumiem. Mógł tylko patrzeć w oczy
prawdziwego dziedzica, kogoś, komu będzie służył.
— Pozbądź się szlam z tego zamku, zrób co do
ciebie należy w imię mojego przodka, Salazara Slytherina — ryknąłem na całą
komnatę. Wąż posłusznie kiwnął głową, a zaraz potem znikł w jednym z tuneli. A
ja? Siedziałem jak głupi na mokrej posadzce i śmiałem się jak szaleniec.
— Wreszcie, moja
nemezis, marzenia się spełniają
Od tamtej pory,
nie wziąłem pędzla do ręki. Miałem ciekawsze plany na życie. Dumbledore pragnął
jednak, abym rysował. Kłamałem, że nadal się tym zajmuję, aby uspokoić jego
skołatane nerwy. Wreszcie po miesiącu petryfikowania mugolskich dzieci,
zabiłem jedną. A była to dziewczynka, którą spotkałem tego dnia w łazience.
Marta, bo tak się nazywała, została znaleziona martwa w łazience, gdzie zresztą zaczęła straszyć. Nie była w stanie powiedzieć, kto ją zabił. Miałem
cudowną sytuację. Zamknąłem komnatę, pojawi się zapewne kolejna osoba, która z moją pomocą otworzy tę komnatę. Zawarłem swoje wspomnienia w dzienniku, który
stał się moim pierwszy horkruksem. Zabicie ten dziewczynki spowodowało, że
moja dusza rozszczepiła się, a ten mały kawałek wszedł w ten zeszyt. Wspomnienie
tego, co przeżyłem tutaj, gdy chodziłem do szkoły.
Niedługo po tym próbowałem się wybielić. Jako prefekt postanowiłem, że zaoferuje swoją pomoc
dyrektorowi, który nie wiedział, co robić dalej z atakami. Wrobiłem Rebeusa
Hagrida w całe to zamieszanie. Cała jego niezdrowa fascynacja niebezpiecznymi
stworzeniami sprawiła, że został usunięty ze szkoły. Nikt poza mną nie
wiedział, że hodował tylko pająka, niezwykle pająka oczywiście.
Całe dwa lata
później odszedłem z Hogwartu, mając już dwa horkruksy. Podczas wakacji między
klasą piątą a szóstą udało mi się popełnić jeszcze jedną zbrodnię, tę, o
której tak bardzo długo myślałem. Zabiłem własnego ojca, a wcześniej postarałem
się o to, aby odzyskać rodowy pierścień z łap moich krewnych od strony matki.
Nic nadzwyczajnego, nic trudnego.
Rosłem w siłę, z
dnia na dzień odkrywałem złe aspekty magii, które powoli zmieniały moje ciało.
Dalej żyłem, jednak w świecie, gdzie moja nemezis doradzała mi bez przerwy. Hermiona była moim światełkiem w każdym, ciemnym tunelu. Kochałem ją mimo tego, że nie
istniała.
Kto by się
spodziewał, że wielką klęską dla Lorda Voldemorta, bo tak właśnie się
ochrzciłem, gdy wreszcie mogłem odwrócić swojej prawdziwe imię i nazwisko,
będzie zwykle niemowlę? Harry Potter pokonał mnie. Do tej pory nie mogę się z
tym pogodzić. Wprawdzie niespełna trzy lata temu odzyskałem ciało, jednak Potter
znowu mi uciekł. Dotknąłem swojej różdżki, jej moc poraziła moje palce.
— Panie, wszystko
gotowe — Oto mój wierny sługa, który tak boi się na mnie patrzeć, że podłoga w
krwi zdaje się bardziej interesująca.
— Bardzo dobrze
Glizdogonie, a teraz pora na Hogwart. — Właśnie tak miała rozegrać się
ostateczna bitwa o świat czarodziejów. Nie rozumiałem za bardzo, dlaczego ci
wszyscy głupcy stoją po stronie tego małego, plugawego WYBRAŃCA! Właśnie tak go
nazwali, wybraniec! A przy mnie, największym czarodzieju świata, który pozbył
się Albusa Dumbledore’a ten chłopiec był nikim. Płynąłem w powietrzu razem z
moimi śmierciożercami, aż wreszcie dotknąłem bosymi stopami wzgórza. Widziałem
stąd swój dawny dom, kochałem go do tej pory, napełniał mnie siłą.
— Atakować —
zarządziłem. Śmiejąca się koło mnie Bellatrix Lestange rozpoczęła rzucać
zaklęcia, jedno za drugim. Uśmiechnąłem się. Podobała mi się jej postawa od
samego początku. Wreszcie miałem wierne sługi, które dla mnie zrobią wszystko.
Sam musiałem się jednak zająć Potterem.
Gdy wreszcie
pierwsze bariery zostały pokonane, rzuciłem się w wir wydarzeń, aby znaleźć
chłopaka. Nie spodziewałem się jednak widoku kogoś, kto tak naprawdę nigdy nie
istniał.
— HERMIONO, UCIEKAJ!
TO VOLDEMORT — krzyczał jakiś rudy chłopak. Zamarłem. Nie miałem pojęcia co
zrobić, tyle lat straciłem, tyle lat, a ona stoi tutaj przede mną, a w dodatku
walczy przeciwko mnie. Otrząsam się z pierwszego szoku. Chce ją porwać,
przecież mogę.
— Ron, uciekaj —
krzyczy w kierunku chłopaka, gdy dosięgam jej ciało. Wtulam ją w siebie i niosę
wysoko, wysoko, aż na wieżę astronomiczną, gdzie stawiam ją wolno na ziemi.
— Kogo my tutaj mamy,
Hermiona jak mniemam — staram się aby mój głos nie zabrzmiał za bardzo
szaleńczo. Mimo wszystko przecież to jest szaleństwo, wielkie szaleństwo.
— Nie muszę ci
odpowiadać — warczy.
— Jeśli chcesz przeżyć, powinnaś
— odpowiadam, zbliżając się do niej po cichu. Nawet nie zdążyła podnieść różdżki, jak moje ramiona oplotają ją w pasie, trzymam ją mocno, tak, aby mi nie uciekła,
tak, aby nie była w stanie posłużyć się zaklęciem przeciwko mnie. Trzymam ją
tak specjalnie. Trzymam i trzymać będę. Nawet jeśli dzisiaj umrę, będę
szczęśliwy.
Hmm, ciekawa miniaturka. Bardzo mi się podobała, jedyne czego mi zabrakło to dokończenia dokładnego, czyli jak to się skończyło, lecz tak także jest świetnie :D
OdpowiedzUsuńDziękuje :)
Usuńna wstepie chce podziekowac za dedykacje.
OdpowiedzUsuńa miniaturka cudownie opisana w kazdym mozliwym szczegole. tom zajmujacy sie mugolskim zajeciem artystycznym tego bym sie nie spodziewala.
a teraz dobranoc. jutro cos napisze
Dziękuje :)
UsuńCudowna miniaturka. Jedna z najlepszych jakie czytałam. Życzę weny. ♡
OdpowiedzUsuńTo miłe :)
UsuńDoznałam szoku, kiedy przeczytałam, że Tom ma talent malarski :D Kiedyś znalazłam bloga, na którym Voldemort śpiewał i grał na gitarze oraz fortepianie. Ostatnie zdania miniaturki są takie piękne... :)
OdpowiedzUsuńZainspirowałam się wierszem, nie zdradzę jakim bo w nim jest coś jeszcze, co możliwe, ze wykorzystam. Tom tak trochę po mugolsku :D
UsuńWspaniały rozdział, a miniaturka to już arcydZieło :-)
OdpowiedzUsuńStarałam się :)
UsuńWitam. Bardzo się cieszę że trafiłam na ten blog ponieważ rzadko który mi przypadł do gustu o tej właśnie tematyce. Przeczytałam twoje wszystkie rozdziały i powiem szczerze...fantastyczne! Mam nadzieję że będziesz to kontynuowała. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńWłaściwie, to ja już pierwszą historię Tomione na tym blogu kończę. Prawie. 30 rozdziałów to maksymalna liczba, którą pragnę pisać. Potem zrobię sobie wolne, aby poprawić wszystkie rozdziały, a następnie wrócę z nowym opowiadaniem również o tej parze. I dziękuje :)
UsuńZachwycające. Moment, w którym bazyliszek zabił Martę, był moim ulubionym. Tom malarzem... Jednak wszystkiego nie można wiedzieć.
OdpowiedzUsuńWidocznie nie, życie jest pełne tajemnic :)
UsuńZgadzam się w 100% xd
UsuńPlus, śmiem twierdzić, że ludzie nie chcą czytać moich miniaturek, wole rozdziały </3
UsuńPrawda
Usuńmusisz się do tego przyzwyczaić
Cóż, zazwyczaj mam więcej czytelników, nawet teraz. Wywiało ich :D
UsuńAle może ich przywieje z powrotem xD
UsuńO wietrze, wiej :D
UsuńKAMANO! PROSZĘ, BŁAGAM O DRUGĄ CZEŚĆ!
OdpowiedzUsuńMiniaturka mistrzowska, brakuje zakończenia.
Zgadzam się z tą osobą powyżej =)
UsuńWłaśnie o to chodzi, żeby zakończenie było otwarte. Nie będzie drugiej części.
Usuń:O Idę się pociąć mydłem :D
UsuńSoreczka :D takie prawa dżungli :D
UsuńEeee...zmieńmy temat (brakuje mi argumentów do tej konwersacji :D) hmm...ładne tło :P
UsuńNowe :D Robiłam dzisiaj ale i tak mi się nie podoba XD
Usuń;_; Ładne, ładne. Mi się tam podoba. Kiedy nowy rozdział? Bo z tego oczekiwania zaraz zniose jajko 🍳 :D
UsuńWedług mojego kalendarza nowy rozdział dopiero 24 marca :D aktualnie pisze post na bloga yaoi, www.taisuke-shiro.blogspot.com
UsuńCzekaj...15,16,17....o Jezu ;( Trochę daleko, ale tylko trochę :D
UsuńW sumie to rozdział mam napisany ale muszę go sprawdzić xD
UsuńOżesz Ty :D No dobra, bez sprawdzania sądzę że jest ok 👌
UsuńHahaha :D Nie dam się, muszę sprawdzić c:
Usuńhttp://voldemortgranger.blox.pl/html Jakbyś nie miała zajęcia to możesz sobie poczytać, niedawno znalazłam. Są tam sceny także brutalne i oczywiście +18 (Boziu :D) tak więc zapraszam.
UsuńP.S Mogę za Ciebie sprawdzić c:
P.S 2 Hm....tak sobie pomyślałam żeby sobie sprawić prezent w postaci Toma Riddle (bez skojarzeń proszę) (tak wiem jestem nienormalna, ale mam dobry humor i dzień ( noc) :D :3
Ja właśnie skończyłam pisać t-s i zabrałam się za 25 rozdział Tomione żeby mieć co wstawiać :D Jakie piękne jest życie xD
UsuńTak....bardzo :D
UsuńSzczególnie dla was xD podjęłam decyzję jak zakończony jest już to Tomione :D
UsuńAle oczywiście na razie się tego nie dowiemy ;D
UsuńDowiecie się może pod koniec kwietnia lub na początku maja gdy wreszcie dojdziemy do epilogu :D
UsuńOMG ^^
UsuńNo i będzie koniec z Tomione zapewne do wakacji :D Po konwencie, zacznę znowu tutaj pisać c:
UsuńLOL :-o
UsuńCo?
UsuńBędzie koniec :( no ale cóż, zawsze coś kiedyś musi się kończyć
UsuńPrzecież zaznaczyłam, że potem ruszam z drugim, nowym.
UsuńNo ok
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTom król masek :o co ty Kamana jeszcze wymyślisz :D Tom malarz, moja druga połówka :D ale to jest cudowneeeee :} a końcówka przepiękna :') <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny :^
~E.N.
Dziękuje serdecznie :)
UsuńŚwietne Kamana! :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i weny życzę,
m.